Witamy Serdecznie!

Wysłuchaj naszego najnowszego programu, dużo ciekawostek z kraju i ze świata, plus dawka dobrej muzyki.

SŁUCHAJ ►

Najlepsze Felietony

Zapraszamy do lektury Michała Stefańskiego.

.... A mury znów wyrosły

"Wyrwij murom zęby krat, pokrusz kajdany, połam bat,
a mury runą, runą, runą - i pogrzebią stary świat."

My i Oni

[...] zakomunikował, że rząd PRL szykuje wysyłkę cieplej odzieży dla setek bezdomnych Amerykanów...

Więcej felietonów dostępnych jest na naszym facebook:

Poloniahits Texts - mostly Polish

.... A mury znów wyrosły

W roku 1979 (t.j. na rok przed Polskim Sierpniem i stworzeniem precedensu pierwszej „Solidarności”) na festiwalu piosenki studenckiej pojawił się utwór, który zaczał zyć swoim własnym życiem. Jego wykonawca, przedwcześnie zmarły, Jacek Kaczmarski zdobył wtedy główna nagrodę. Około rok później było juz wiadomo, że młody wówczas piesniarz-balladzista zdołał sie „wstrzelić” we właściwą epoke. To co miało być traktatem poetycko-filozoficznym stało się pieśnią buntu i protestu., a krótko potem nieoficjalnym hymnem ruchu NSZZ „Solidarność”. Tekst utworu mówi o wysiłku ludzkim aby wyciągnąć rękę do człowieka, mojego bliźniego, sąsiada, ale warunkiem głownym jest zburzenie dzielących ludzi murów. W refrenie poeta wzywając innych do czynu, idzie jeszcze dalej:

"Wyrwij murom zęby krat, pokrusz kajdany, połam bat,
a mury runą, runą, runą - i pogrzebią stary świat."

Po z górą trzydziestu latach niewiele jest osób mogących przekonująco odtworzyć atmosferę lat 1980 – 83. Na pewno przechowały się suche informacje encyklopedyczne, a przecież najważniejsze są często ludzkie emocje. To fakt, że ówczesnym Polakom (zarówno tym roznoszącym ulotki, jak i tym apolitycznym, handlującym pokątnie cielęciną) kompletnie zabrakło wyobraźni co do charakteru i zakresu nadchodzących w ich kraju zmian. Kaczmarskiego, Gintrowskiego i innych artystów wielu z nas słuchało wtedy wybiórczo odczuwając dreszcz na samo brzmienie wykrzyczanych słów, których jeszcze niedawno nawet obawiano się wyszeptać. Nie dziwi zatem, że już mało kto z wielbicieli ballad Kaczmarskiego pamięta słowa wszystkich zwrotek „Murów”. W ostatniej z nich. słyszymy jak zburzone, zdawałoby się raz na zawsze, mury w nowych warunkach zaczynaja jakby ... odrastać, a ci którzy kiedyś chcieli je burzyć, teraz w nowym uklądzie patrzą na to obojętnie lub, co gorsze, przykładają rękę do wznoszenia innych całkiem podobnych budowli.

Dożyliśmy my, a nawet wielu naszych dziadków, chwili kiedy zburzono mur berliński. Jednakże ludzie bez murów zbyt długo żyć nie potrafią. W ostatnich latach powstały dwa nowe. Ten miedzy Izraelem, a okupowaną Palestyną oraz częściowy mur między USA i Meksykiem. Od sześćdziesięciu lat obie części Korei odgradza od siebie częściowy mur i system innych zapór, a tamtejsza t.zw. „strefa zdemilitaryzowana” jest jak na ironię ogromnym składem broni gotowej w każdej chwili do użycia.

Jednakowoż, czymże sa mury fizyczne w porównaniu z duchowymi barierami i zasiekami znajdującymi się w ludzkich głowach i sercach? Ich istnienie widać, słychać i czuć w czasie obchodów sierpniowo – wrześniowych polskich rocznic jak zawsze pełnych patosu, modłów, wart honorowych, pieśni patriotycznych, ale też wyzwisk, gwizdów oraz złorzeczeń. To owe niewidzialne mury, czy też barykady sprawiają, że niewiele osob w krajowej polityce ma śmiałość przyznać rację OBU stronom lub nie przyznać jej ŻADNEJ Z NICH. Do niedawna mistrzem w takim miękkim podejściu był Donald Tusk, ale od kiedy uznał, że to mu tylko zaszkodziło, sam pogrąża się zwolna w bajorku polskiej polityki wewnętrznej. A jest to teren grząski, gdzie amatorów obrzucania się błotem nie brakuje. Nie odkryje Ameryki ten z nas, kto zaproponowałby rodakom w kraju oraz tu (jak to się mawia)„na obczyźnie” inne spojrzenie na to co się aktualnie w kraju dzieje. A jest to spojrzenie bardzo trzeźwe, oparte na namacalnych faktach. Jest bardzo prawdopodobne, że w ciągu dwóch lat taka lub inna forma polskiej prawicy dojdzie do władzy w Warszawie. Warto by zatem głośno uznać - nie tylko przed wyborami, ale i po nich - że ta druga Polska, kraj ludzi raczej praktycznych, nie odwróconych plecami do współczesności, nie grzebiących bez przerwy w podręcznikach historii na poziomie 8 klasy szkoły podstawowej, nie nadstawiających bez przerwy ucha na dziwaczne teorie cwanych politykierów – dlaczego by nie przyznać, że ta druga Polska będzie istnieć dalej. Że to nie są żadni zdrajcy, pachołki Berlina czy Tel-Awiwu albo użyteczni idioci, lecz w swej masie po prostu też nasi rodacy, którzy z układanki p.t. Ojczyzna wybierają sobie trochę inne elementy - te które im pasują W ich oczach ten narodowy „puzzle” wygląda trochę inaczej. Zresztą – czas biegnie. W średnim pokoleniu już nie przeważają ludzie wyczuleni na obchodzenie bolesnych rocznic, na nostalgię za utraconymi Kresami oraz na demonstrowanie narodowego męczeństwa – tego autentycznego i tego dorabianego na siłę. Ale polskości w żaden sposób tym ludziom odmówić się nie da. Jest ich po prostu za dużo - i to wcale nie tylko na lewicy. Założyciel dawnej Unii Polityki Realnej, utopijny skrajny prawicowiec, zwolennik kary śmierci i wróg feministek Janusz Korwin-Mikke ostro krytykuje dzień po dniu uległość Donalda Tuska wobec Unii Europejskiej. A jednak, na ostatnim spotkaniu z sympatykami w Szkole Głownej Handlowej red. Korwin-Mikke nie zostawił suchej nitki na nielogicznej wg. niego teorii o rzekomym zamachu na samolot prezydencki pod Smoleńskiem. Będzie mu to wypomniane nie raz – podobnie jak Giertychowi – albowiem w opinii najwierniejszych z wiernych, nie godzi się być na prawicy nie wyznając „ewangelii” posła Macierewicza.

Wracając do tematu taplania się w błocie (tym razem fizycznym) warto przypomnieć niedawny owsiakowy festiwal „Przystanek Woodstock”, który prócz muzyki też oferuje tego typu atrakcje. Jednym taki luz się podoba, drugim daleko mniej – ale wszystko było w normie, aż do chwili kiedy na scenie publicysta i redaktor „Szkła kontaktowego” TVN Grzegorz Miecugow został napadnięty i kilkakrotnie uderzony w głowę przez jakiegoś typa pokazującego jednoczesnie młodocianej sali napis „TVN kłamie”. Dwa dni potem już po spisaniu protokołu policyjnego, napastnik ów niejaki Oskar W. na łamach jednej z gazet w Białymstoku wyraził opinię, że czołowce liberalnych publicystów polskich należy się podobne potraktowanie, a dla lewicy trzeba przygotować miejsca w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych. Skadinąd wiadomo, że takich młodzieńców jest więcej. Ot, taki wykwit endeckiego amoku. A może winę ponoszą upały nad Europą Środkową.

Na koniec westchnienie dziękczynne do Opatrzności, dzięki interwencji której (oraz wezwaniu papieża bł. Jana Pawła II) Polska jest w Unii Europejskiej - nawet takiej jak teraz, wadliwej i kulejącej. Znając zawziętość nadwiślańską, „zamurowane” polskie serca i brak dobrej woli chyba u większości polskich polityków, neleży przyjąć za pewnik, że gdyby nasz stary kraj był taki na 100% SUWERENNY (n.p. podobnie jak Chorwacja, Bośnia i Serbia w 1992 roku), przez ostatnie 24 lata „zaliczylibyśmy” już co najmniej 2 pałacowe zamachy stanu w Warszawie i jedną „rewolucję narodowo-socjalistyczną” (terminologia nie jest przejęzyczeniem). A wszystko po to, aby ster rządów objęli ci „właściwi i prawdziwi” Polacy. W sytuacji aktualnej jakoś nie wypada się z zamachami wygłupiać. Podobnie zresztą, jak w innych krajach. No i nareszcie - Unia nam Polakom do czegoś się przydała.

Michał Stefański

My i Oni

Kiedy pewnego razu w stanie wojennym Jerzy Urban na konferencji prasowej zakomunikował, że rząd PRL szykuje wysyłkę cieplej odzieży dla setek bezdomnych Amerykanów śpiących pod Mostem Brooklyńskim pół Polski zacisnęło ręce ze złości. Większość z nas wiedziała, że zarówno w Nowym Jorku, jak też n.p. w Montrealu istotnie koczuje niemało żebrakow, ale ..... nieważne było czy Urban mówi prawdę czy też nie. Tak czy owak z przyczyn zasadniczych racji mieć nie mógł. Do względnego obiektywizmu dorośliśmy (t.zn. tylko niektórzy z nas) dopiero po pierwszej dekadzie panowania ustroju (w miarę) liberalnego. W tamtych czasach t.j. w roku 1982 Polskę zamieszkiwali (tak się nam zdawało) tylko MY i ONI. Teraz po pierwszej dekadzie XXI stulecia podobnemu złudzeniu (tu „MY – tam „ONI”) ulega pewien dość spory procent prawicy w starym kraju. Oczywiście prawda była – i dalej jest – o wiele bardziej złożona.

Kilka dni temu w jednej ze stacji radiowych dziennikarka „Gazety Wyborczej” red. Agata Nowakowska wzięła w obronę (tak, tak!!) nadwyrężoną reputację młodego rzecznika PISu Adama Hofmana oceniając postępowanie t.zw. „dziennikarzy śledczych” tygodnika „Wprost” jako skandaliczne. Wyrazila ona oburzenie poziomem czołowych polskich mediów – zarówno tych z prawa jak też z lewa. Robienie szpiegowską kamerą zza krzaka zdjęć kilku podchmielonym celebrytom partii Prawo i Sprawiedliwość oznacza ni mniej ni więcej, że dla polityka w Polsce „czas prywatny” się skończył, a on sam jest pod nadzorem 24 godziny na dobę. Zarówno erotyczne przechwałki p. Hofmana, jak też chłopięcy zachwyt b. agenta Tomka (t.j. posła PISu Kaczmarka) nad wspaniałością jakiegoś typu broni palnej dotarły najpierw do „Wprost”, potem do internetu, a na końcu do Prezesa Kaczyńskiego. Po tym przykrym doświadczeniu widać już, że znalezienie polityka inteligentnego, młodego, przystojnego, zachowującego się kulturalnie, niepijącego, o moralności św. Franciszka z Asyżu, a w dodatku charyzmatycznego – graniczy w Polsce z cudem. Zresztą gdyby się taki objawił, to ludzie raczej na niego by nie głosowali, gdyż pragną aby wyslannik ludu jednak miał z tym ludem coś współnego. Odradzałbym zatem Prezesowi PISu zbytnią surowość dla swojej błądzącej młodej gwardii. Z kolei obiektywizm Agaty Nowakowskiej i tak jej nic nie pomoże gdyż – jak to ujął w latach 30-ych Antoni Słonimski – „ma ona brzydkie pochodzenie”(ew. zatrudnienie). Co innego gdyby przeniosła się przynajmniej do „Rzeczypospolitej”, o ile jeszcze nie dalej na prawo. Po tych wyczynach fotografów Tomasza Lisa, należy czekać na rewanż fotografów „Gazety Polskiej”. Gra pod roboczą nazwą „MY i ONI” dopiero się rozkręca. Co będzie następną sensacją? Nie wiemy jeszcze. Może były ministrant, minister i premier Józef Oleksy klęczący w konfesjonale, czy Grzegorz Schetyna z PO płacący w agencji towarzyskiej służbową kartą kredytową. A może szanowna publika chciałaby obejrzec zdjęcie Giertycha z Tuskiem złapanych ukrytą kamerą na liczeniu paczek moskiewskich rubli? Toż to by była zabawa! Wiadomo, że tego typu wyssane z palca bzdury sprzedają się nieźle. Jeżeli standardem jest dostarczanie rozrywki na najniższym poziomie to – jak mawiają Amerykanie – „the show must go on” (Przedstawienie musi iść dalej).

Ponieważ przez najbliższe półtora roku skandali i skandalików będzie raczej przybywać na lewicy i prawicy, droga Prezesa Jarosława do władzy będzie wyjątkowo ciernista. Prawda, sondaże potwierdzają, że zdobycie przez niego władzy jest możliwe. Jarosław Kaczyński jest mistrzem w swojej ulubionej grze p.t. „My i Oni” jednakże stoi on przed szeregiem sprzeczności a nawet dylematów. Jeżeli propagandyści PISu celowo zapomną (tak jak ostatnio) o temacie p.t. „Smoleńsk 2010”, to choć wywołają ulgę na twarzy tysięcy „młodych wykształconych” (oraz większości zawodowych pilotów), to jednakże takim milczeniem zrażą do siebie swoich najwierniejszych z wiernych. Jeżeli uwikłają się w partyjne potyczki oraz skandale obyczajowe dadzą dowód, że mało ich obchodzi los setek tysięcy Polaków, którym pensji lub renty starczy jedynie do połowy miesiąca. Jeżeli wezmą ekspertów i zaczną punkt po punkcie analizować budżet i szczegóły skandalu z Otwartym Funduszem Emerytalnym – zanudzą tym większość publiczności, która zmieni kanał i zacznie oglądać tańce na lodzie lub inne daleko mniej moralne występy. Należy wziąć też pod uwagę, że w przeciwieństwie do roku 2011 tym razem jedność prawicy w starym kraju już nie jest oczywistością. Jedynie raptowne zaostrzenie się kryzysu w Polsce lub dalsze błędy rządzącej koalicji PO/PSL mogą ten „mecz” zakończyć przed czasem.

W polityce światowej ukazywanie obrazu demonicznego wroga też ma długą tradycję. Oto tu, w naszej pięknej prowincji Quebec, w otoczeniu pani premier Marois zrodziła się kilka tygodni temu inicjatywa głębszego zaakcentowania quebeckiej odrębności. Wszak „la societe distincte” oznacza „spoleczeństwo odrębne”. Aby było ono jeszcze bardziej odrębne, na początku września minister pequistowskiego rządu Bernard Drainville ogłosil projekt uchwalenia przez Zgromadzenie Narodowe Karty Wartości Quebeckich. W niej to śladem Francji podkreślony ma być świecki i neutralny charakter państwa, którego funkcjonariusze nie mogą w czasie pracy nosić elementów ubioru ujawniających ich wyznanie. Gdyby projekt uchwały przeszedl w obecnym kształcie, to zarówno żydowska kipa, jak też duży krucyfiks czy zasłona na twarzy ew. chusta muzułmańska będą zakazane w biurach rządowych, lecz także na uczelniach w szkołach i w przedszkolach. Już po dziesięciu dniach można z pewnością stwierdzić, że po ogłoszeniu projektu podziały wsród mieszkańców Quebeku wyszły znów na wierzch. Nie tylko między Montrealem, a resztą prowincji, nie tylko między grupami etnicznymi, między partiami, lecz także i wewnątrz partii. Oto posłanka uważanego za separatystyczny Bloku Quebecois Maria Murani za krytykę projektu została usunięta z partii. Dnia następnego powiedziała ze śmiechem dziennikarzom. „W ten oto sposób Parti Quebecois przekreśliła szansę na poparcie kiedykolwiek przez grupy etniczne projektu uderwania się od Kanady”. Dwa dni potem dziennik „Metro” dał na pierwszą stronę zdjęcie Żydów modlących się w synagodze w Dollard-des-Ormeaux wraz tytułem „Grupy wyznaniowe i ich najlepszy sojusznik PLQ (Partia Liberalna Quebeku)”. I rzeczywiście; szef PLQ Philippe Couillard nazwał projekt dokumentu PQ „kartą hańby”. Układanka „MY i ONI” funkcjonuje u nas też nieźle.

Jak zwykle w polityce, niekoniecznie jest ważne co proponuje taka czy inna partia polityczna; liczy się jeszcze dlaczego akurat w tym czasie. Przy minimalnej większości w Parlamencie partia Pauline Marois PQ potrzebuje ekstra „boost” (rozrusznika) do rozpalenia uczuć narodowych. Wiem skądinąd, że wielu z nas siedząc w poczekalni u lekarza czuje się czasem jak w Bagdadzie czy Damaszku. Tym niemniej sprawa nie jest taka prosta jak by się mogła wydawać. Na koniec parę słów pociechy dla osób „skołowanych” quebecką huśtawką polityczną. Faktem jest, że do referendum suwerennościowego jest dziś dalej niż kiedykolwiek przedtem. Zresztą nawet w oficjalnym projekcie PQ nie ma czegoś takiego jak „niepodległość”, a jedynie niejasna „suwerenność”, która może być podstawą do nowej umowy stowarzyszeniowej, a i to tylko wtedy gdyby rząd federalny na taki rozwód wyraził zgodę. Ale jeśli stanie się on faktem za lat 50 czy 100, nie jest wcale pewne czy ów Quebec przyszłości będzie miał jeden czy też ....trzy języki oficjalne. Nie wiemy tylko czy tym trzecim będzie chiński czy .....arabski.

Michał Stefański

Archiwum programów.

Tu możesz posłuchać naszych poprzednich audycji.

Formularz Kontaktowy

Czekamy na wszelkie pytania, opinie, uwagi i komentarze:


Portale Społecznościowe